• Kącik twórczości uczniowskiej


        • Uczniowie! Jeżeli piszecie wiersze, ciekawe opowiadania lub cokolwiek innego, czym chcielibyście się pochwalić na naszej stronie internetowej, zapraszamy do współpracy.

          Fragment książki Zuzanny Goj

          Biała Lilia: Trzecia Zapowiedź

           

          Prolog

           

             Późna jesień. W Raveronie, wielkim mocarstwie północy, jest bezchmurna, wietrzna noc.   W komnacie, położonej wysoko na trzecim piętrze jednej z dwóch potężnych wież niezdobytej twierdzy Elivor, król pochyla się nad mapą strategiczną i obmyśla taktykę następnej bitwy z sąsiednim państwem - Kossem. Jego umęczoną, zapadniętą twarz oświetla jedynie mała świeczka, która ledwie się tli. Mężczyzna przeciera oczy, odchyla się w dużym, dębowym fotelu i wygląda przez okno. Księżyc w pełni stoi już wysoko na niebie. Władca Raveronu powoli wstaje i rozprostowuje obolałe kości; już dawno przeminęły czasy, w których mężnie stawał do każdego boju. Bierze świeczkę i idzie do swoich komnat. Sprawami polityki będzie się martwił rano.

             W tym samym czasie w zamku o dziesięciu wieżach, Twierdzy Czarnych Dusz, czarno odziana postać niskiej kobiety, o twarzy zasłoniętej kapturem, stoi na kamiennym balkonie i przypatruje się krążącym w górze harpiom. Już czas. Musi przedostać się do świata żywych i raz jeszcze spróbować odzyskać Raveron. Ale musi to zrobić po cichu. Musi zaskoczyć tę przeklętą Wyrocznię, która z dawien dawna orzekła ją tym, kim jest obecnie.

              A jest Śmiercią i nie zamierza stać bezczynnie.

          Rozdział I

          Anain

           

            Anain obudziła się wczesnym rankiem, tuż po wschodzie słońca.

            Usiadła na łóżku i przeciągnęła się w ciepłych promieniach. Rozejrzała się po izbie. Na prostym, drewnianym krześle wisiała biała, lniana sukienka. Anain wstała i uśmiechnęła się - - sukienka była prezentem od mamy. Dziewczyna kończyła dzisiaj piętnaście lat i nie ukrywała radości z tego faktu.

            Jej rodziców nie stać było na wykupienie nauk w szkole. Czytać nauczył ją tata, pisać przyjaciółka z domu obok, a do liczenia doszła sama, zaczynając od recytowania mamie cyfr od jeden do stu.

             Ubrała się, przemyła twarz i związała ciemne jak heban włosy. Podeszła do portretu swojego taty i powiedziała cicho:

             - Gdzie jesteś? Miałeś mi dziś przeczytać resztę książki… Szkoda, że już nigdy tego nie zrobisz.

             Po policzku Anain spłynęła jedna samotna łza. Chcąc przywieźć jej skarby, tata wypłynął pięć lat temu w morze. Cztery dni później przyszła wiadomość o sztormie i statku zniesionym przez fale na skały… W szczątkach statku znaleziono odłamek z jego nazwą – Anain. Imię dziewczynki było wtedy na ustach całego miasta, a może nawet całej Armarei.

             Anain otarła łzę i tłumiąc płacz wyszła z izby. W kuchni roznosiła się woń ciasta owocowego i jabłecznika. Gdy usiadła przy stole z trzema krzesłami, w tym jednym zawalonym robótką, otrzymała talerz z naleśnikiem i szklankę jabłecznika. Polała naleśnik miodem i zapytała:

              - Mamo, mogę dzisiaj pójść na rynek?

              - Tak, ale przed południem masz wrócić – odpowiedziała mama Anain, Leanee, szczupła, ale zahartowana kobieta o długich, ciemnych jak heban włosach, identycznych jak włosy jej córki.

              - Dobra, ale jutro idę w góry, tak jak obiecałaś!

              - Dotrzymam słowa. No, ale ile chcesz tam siedzieć?  Bo nie wiem ile dać ci jedzenia.

              - Trzy, może cztery dni.

              - W porządku. Gdy będziesz już na rynku, idź do rzeźnika i kup trochę drobiu.

             Anain zjadła i wyszła z sakiewką monet. Ciężkie armeny grzechotały jej w kiszeni, gdy zbiegała po schodach.

             Dziesięć minut później była już na rynku. Koło fontanny bawiły się dzieci, a przy straganach roiło się od ludzi. Była sobota i dzieci nie chodziły do szkoły.

             Kupcy byli różni, tak samo z resztą, jak ich towary.

             Kupcy z północnych terenów Naranii, czyli krajów słynących z jedwabiu i kosztowności, mieli - oprócz wcześniej wymienionych - najróżniejsze brosze, smakowite owoce, piękne lniane suknie i kamizele, buty oraz mnóstwo zasłon, pościeli i atłasowych poduszek wypchanych pierzem i wełną.

              Kupcy z południa mieli na sprzedaż narzędzia kuchenne, kuźnicze i szewskie oraz wszelaką broń. Ci ze wschodu przywieźli ze sobą piękne konie i siodła, a ci z zachodu  w ogóle nie przyjechali.

               Anain podeszła do jednego z kupców z końmi tak białymi, że bolały oczy. Gdy się zbliżyła kupiec zapytał:

              - Chcesz konia?

              - Za ile? – odpowiedziała pytaniem Anain.

              - Za sześćdziesiąt armenów – kupiec miał ostry akcent wschodni i bliznę przechodzącą przez prawe oko. Wyglądał na czterdzieści lat i bardziej przypominał zuchwałego robotnika niż sprzedawcę koni.

              - Drogie… Może być dwadzieścia armenów?

              - Nie! Sześćdziesiąt!

              - A pięćdziesiąt?

              - Hmmm… Pięćdziesiąt pięć, niżej nie zejdę! – zaskrzeczał już poirytowany i zły mężczyzna.

              - Czemu nie może być pięćdziesiąt, przecież to tylko konie?!

              - To nie „tylko konie”, ale jednorożce. Poucinałem im rogi i sprzedałem waszemu królowi. – powiedział prawie szeptem kupiec.

              - To dlatego mam zapłacić o dwadzieścia pięć armenów więcej za jednorożca bez rogu niż za zwykłego konia?! To nie ma sensu!

              - Ma sens. Jednorożec nawet bez rogu jest niezwykłym koniem. Potrafi doścignąć lecącego feniksa, wdrapać się na prawie pionową ścianę, pokonać najbardziej rwącą rzekę i biec przez las nie potykając się i nie męcząc przez ponad pięćdziesiąt kilometrów! Najlepiej jednak radzi sobie z pogodą. Jest nieczuły na zimno czy gorąco, nie przeszkadzają mu burze i wichury. To co, chcesz konia? – ostatnie pytanie wypowiedział ze śmiechem. Żółte, połamane zęby zagrzechotały w jego ustach.

              - Chcę, ale przyjdę jutro i wtedy pogadamy.

              - Jak sobie chcesz, ja mam czas - kupiec zrobił teatralną minę pod tytułem "będę tu siedział, aż dostanę forsę" i skrzyżował ręce na piersi.

              Gdy dziewczyna zaszła do rzeźnika spotkała ją niespodzianka. Za ladą nie zobaczyła mężczyzny, tylko jego żonę - tęgą, niską i pełną humoru kobietę. Tym razem jednak się nie uśmiechała. Stała sztywna i powitała Anain jedynie mruknięciem.

              - Co się stało, czemu… - zaczęła Anain, ale żona rzeźnika jej przerwała:

              - Wczoraj przeganiał tasakiem wścibskie dzieciaki i nieszczęście sprawiło, że tasak wypadł mu z ręki i odrąbał mu dłoń drugiej. Trzeba czekać przynajmniej miesiąc zanim rana się zagoi, ale nie będzie mógł już prowadzić kramu. A przecież tyle razy powtarzałam, żeby nie ostrzył tak noży, bo w końcu coś mu się stanie. No, ale po co słuchać dobrych rad, skoro jest się i tak zbyt głupim, żeby je zrozumieć?

              - To okropne. Zawsze był dla mnie miły…

              - Tak, ale przyszłaś po mięso, prawda? - ucięła nieco zbyt opryskliwie kobieta.

              - Tak, mama prosiła o kilka kur.

              - Aha, zaraz ci przyniosę. Dwie wystarczą?

              - Powinny. Osiem armenów, tak?

              - Nie, musiałam podnieść cenę do dziesięciu, połóż na ladzie.

              Zniknęła na zapleczu. Po chwili wróciła niosąc kury bez głów i piór.

              - To wszystko?

              - Tak, dziękuję.

              Wyszła i, niosąc zawiniątko oraz nowe wieści, wróciła do domu.

               - Masz kury? – spytała w progu jej mama.

               - Tak… Wiesz, pan Tmaron – Anain miała na myśli rzeźnika - nie będzie już dłużej prowadził rzeźni. Wczoraj stracił dłoń.

                - I co teraz? Pan Tmaron nie ma dzieci, a jego żona ma za dużo rzeczy do zrobienia i za mało doświadczenia, żeby prowadzić rzeźnię. Jest jedynym rzeźnikiem w Nartii i jeśli zdecyduje się odejść, to ludzie będą skazani na głodówkę w zimie, a przecież został już tylko miesiąc! – oczy mamy Anain stały się okrągłe jak armeny, ale nadal nie spuszczała wzroku     z szalika, który właśnie dziergała (Anain nie znosiła wściekle żółtych szalików jej mamy)        i drutów, poruszających się w równym, doprowadzającym do szału Anain, tempie.

              - Może ja spróbuję pracy u pana Tmarona? Już kiedyś tam pracowałam.

              - Ale tylko dwa miesiące i to z pomocą pana Tmarona. To za mało, tak samo, jak za mało masz lat, żeby podjąć się takiej pracy! – druty przyśpieszyły – No, skończmy już ten temat. Masz coś jeszcze do powiedzenia?

              - Tak, mięso zdrożało. Za dwie kury zapłaciłam dziesięć, a nie osiem armenów.

              - Może zostaniemy wegetarianami i na kolację zjemy kępę trawy z ogródka? - spytała   z ironią w głosie Leanee.

             Anain położyła kury na szafce, obok misy z wodą i jarzynami, i usiadła naprzeciwko mamy.

              - Eee... Jest coś jeszcze, ale nie wiem czy się zgodzisz… - powiedziała trochę łobuzersko, bo usiłowała sprowokować mamę do odpowiedzi, a także oderwać ją od drutów. 

              - O co chodzi? – druty przestały się poruszać i wzrok kobiety spoczął na córce.

              - No, bo wiesz… Na targu był taki kupiec… On sprzedaje takie bardzo białe konie… Tylko… Eee… one kosztują pięćdziesiąt armenów i…

              - Czekaj, czekaj! Masz już Wronkę – klacz – i to ci wystarczy! Wronka jest dobra dla ciebie, tak samo jak dla mnie!

              - Ale Wronka jest już stara i powolna, a ja potrzebuję konia, który dobrze radzi sobie w górach! A te konie z targu to tak naprawdę jednorożce bez rogów, bo rogi kupił król! – nie dam za wygraną, pomyślała Anain, muszę mieć nowego konia! – No proszę, przecież sama mówiłaś, że Wronka nie jest już najmłodsza i na wyprawę w góry nadaje się nie bardziej niż osioł!

              - Ach… No dobrze, ale wytarguj jednorożca za czterdzieści armenów, bo więcej ci nie dam.

              - Dziękuję! Wytarguję, zobaczysz!

          Praca Jędrzeja Piaskowskiego

          Baśń pt. "O przyjaźni i zdradzie"

          Dawno, dawno temu, za górami , za lasami, za siedmioma rzekami , w bogatej krainie „ Złotego Kruka” żył sobie poczciwy Król i zacna Królowa.

          Największym marzeniem władcy było posiadanie potomka – pierworodnego syna – dziedzica królestwa. Czas szybko mijał , Król i Królowa byli coraz starsi, a dziecka jak nie było, tak nie  było. Gdy oboje małżonkowie stracili  już nadzieję i pogodzili się z myślą ,iż nie jest dane im posiadanie syna, pewnego pięknego niedzielnego poranka okazało się, że Królowa spodziewa się dziecka. Dzień tej cudownej nowiny okrzyknięto świętem narodowym Królestwa, a radość i szczęście ogarnęło nie tylko mieszkańców pałacu, ale także wszystkich podwładnych. Po 9 miesiącach oczekiwania i wielkiej euforii przyszedł na świat książę Fryderyk. Zdrowy i dorodny syn spełnił marzenia ojca i wypełnił pustkę, która dotychczas panowała w pałacu.

          Fryderyk szybko dorastał, był ciekaw świata i ludzi. Rodzice z dumą obserwowali jego rozwój, a w nagrodę spełniali wszystkie zachcianki królewicza. Nie żałowali pieniędzy na zabawki, ubrania, odżywki, wyjazdy i  inne fanaberie Fryderyka. Nigdy jednak  buzia chłopca nie  była wesoła  i uśmiechnięta. Rodzice sądzili, że może chłopiec ma takie usposobienie. Próbowali też wyleczyć smutek przez medyka, ściągali najlepszych specjalistów, jednak żadna terapia ani lekarstwo nie spowodowały, że lico chłopca z pochmurnego zmieniło się w pogodne. 

          Pewnego dnia na dwór przybył mędrzec. Spojrzał Fryderykowi prosto w oczy i powiedział:

          - Chłopcu brakuje przyjaciela. Dlatego jest posępny i przygnębiony. Mądra  Królowa natychmiast zarządziła wydanie przyjęcia dla wszystkich dzieci Krainy Złotego Kruka. Zaproszono chłopców i dziewczęta w wieku Fryderyka. Zabawie nie było końca! Wszyscy goście z uśmiechem na ustach i iskrami w oczach dokazywali i oddawali się różnym harcom. Królewiczowi najbardziej przypadł jednak do gustu, mały i chudy chłopiec -  Michał, syn nadwornego kowala.

          Fryderyk obdarzył go bezgraniczną przyjaźnią i zaufaniem. Z drugiej jednak strony Michał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że za przyjaciela ma najbogatszego chłopca w krainie. Często wykorzystywał naiwność i brak doświadczenia  Fryderyka. Przekonywał, iż przyjaźń polega na ciągłym obdarowywaniu drugiej osoby. Oczekiwał kosztownych prezentów – pieniędzy i biżuterii, a sam dawał Królewiczowi podkowy odkuwane przez ojca (oczywiście „na szczęście”), zerwane z przydrożnego drzewa jabłka i grzyby znalezione w lesie. Chciwość Michała była coraz większa, a żądania nie miały granic. Z niepozornego syna kowala stał się pewnym siebie i zarozumiałym  chwalipiętą. Opowiadał rówieśnikom o naiwności królewicza i bogactwie, jakie zdobył dzięki niemu. Był cyniczny i pewny siebie.

                   Wieść o przyjaźni między Królewiczem a Michałem była powszechnie znana i w niejednym podwładnym budziła zazdrość. Pewnego dnia chytry Cygan uknuł plan porwania chłopców dla okupu. Zwabił ich do pobliskiego lasu pod pretekstem zaprezentowania nowej gry planszowej. Chłopcy ochoczo powędrowali za nieznajomym i nawet przez myśl im nie przeszło, iż są w niebezpieczeństwie . W pewnym momencie, po paru godzinach marszu  Cygan zatrzymał się przed szałasem stojącym w środku ciemnego lasu.

          -         Jesteśmy na miejscu a gra jest w środku. - powiedział oszust i wepchnął chłopców do wewnątrz zamykając drzwi na mosiężny skobel.

          -         Co się dzieje, dlaczego nas zamknąłeś?! - krzyczeli młodzieńcy.

          -         Jak to dlaczego?! Dla pieniędzy!!! Teraz wasi bliscy będą musieli słono zapłacić za waszą wolność. Posiedźcie sobie w ciemności, a ja tymczasem skontaktuję się z Waszymi rodzicami. - powiedział uradowany Cygan i powędrował na królewski dwór.

          Mijały godziny, mijały dni... Smutek i rozpacz wypełniały serca Królowej i Króla. Cały dwór szukał młodzieńców, jednak ślad po nich zaginął . Gdy wszystkie miejsca zostały sprawdzone i wszystkie możliwości wyczerpane, do Króla wpłynął anonimowy list z żądaniem okupu 500 złotych talarów. Władca bez chwili zastanowienia wpłacił wskazaną kwotę jednak chłopiec się nie odnalazł. Po kolejnym miesiącu na ręce Królowej dostarczono kolejny anonim z żądaniem 1000 złotych talarów i tak z miesiąca na miesiąc pojawiały się coraz większe i większe żądania, jednak młody Królewicz nadal nie wrócił do domu. Mimo, iż rodzice Fryderyka płacąc coraz to pokaźniejsze kwoty, pozbyli się majątku – skarbów, zamku i ziemi, ciągle nie tracili nadziei i  wierzyli, że pewnego dnia zobaczą swego ukochanego syna i znowu będą szczęśliwi. 

          Tymczasem Cygan, który wzbogacił się na nieszczęściu innych, z całym majątkiem wyjechał z Krainy Złotego Kruka i zapominał o swoich zakładnikach. Fryderyk i Michał zagubieni gdzieś w środku dzikiego lasu powoli godzili się z myślą, iż już nigdy nie spotkają się ze swoimi ukochanymi rodzinami. Pośród leśnej głuszy wiedli ubogie życie, ale w sercach ciągle tęsknili za domem.

          Pewnej nocy Fryderykowi przyśnił się biały jednorożec, który podszedł do chłopca i powiedział :

          -         Tęsknotę w sobie nosisz i nadziei światełko w twym  sercu się tli, więc rozpal ogień miłości, a miłość wkrótce cię odnajdzie.

          Rano, zaraz po przebudzeniu, Królewicz ciągle myślał o nietypowym śnie. Podzielił się nim nawet z Michałem, który cynicznie wyśmiał swojego kompana. Królewicz postanowił jedna nie lekceważyć snu. Wieczorem, po zachodzie słońca, na rozległej polanie rozpalił ogromne ognisko.  Usiadł w pobliżu i poczuł ciepło -  takie, jakie pamiętał z rodzinnego domu. Jasność, jaką dawał ogień dotarła do Krainy Złotego Kruka i cała okolica była oświetlona jak w dzień. Król i Królowa poczuli przenikliwe ciepło, błogi spokój, ukojenie i przypływ  niewyobrażalnej  nadziei . Postanowili pójść w stronę światła. Ich wędrówka trwała długie tygodnie, jednak ani przez chwilę nie pomyśleli o wycofaniu się i zawróceniu. Kolejnego dnia, po całodziennej wędrówce, zmęczeni, głodni i spragnieni, szukając miejsca na odpoczynek zobaczyli, iż gęsty las staje się coraz rzadszy, a światło coraz jaśniejsze. Ostatkiem sił przeszli jeszcze parę metrów i niespodziewanie przed ich oczami pojawił się najpiękniejszy obraz w ich życiu – królewicz Fryderyk – cały i zdrowy. Chłopiec, widząc sylwetki swoich kochanych rodziców, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! Natychmiast poderwał się i z całych sił uściskał ojca i matkę. Nawet Michał, który nie umiał okazywać uczuć, poczuł łzy na swoich policzkach.

                        Następnego dnia cała czwórka wyruszyła w drogę powrotną. Idąc chłopcy mieli dużo czasu na przemyślenia – chciwy Michał zrozumiał , że pieniądze nie dają szczęścia, a Fryderyk uświadomił sobie , że największymi wartościami w życiu są rodzicielska miłość i wiara w drugiego człowieka. A przyjaźni kupić się nie da...

           

           

          Praca Wiktorii Szot - wyróżnienie w konkursie literackim "List do Św. Mikołaja"

          Avonlea, 15.12.1876 r.

          Drogi  Święty Mikołaju!

           

          Nazywam się Anna Shirley i mam 11 lat. To moje pierwsze święta Bożego Narodzenia w nowym domu. Do 10 roku życia mieszkałam w sierocińcu w Hopetown. Wiosną tego roku trafiłam do wspaniałej rodziny -  Maryli i Mateusza Cuthbert. Przygarnęli mnie mimo pomyłki (zamiast mnie miał czekać  na dworcu chłopiec). W pierwszym dniu przybycia na Zielone Wzgórze znalazłam się więc w prawdziwej otchłani rozpaczy (przez ową pomyłkę). Teraz jest mi tu wspaniale! Moją najgorętszą prośbą  jest to, byś sprawił, abym mogła na zawsze pozostać tutaj, w Avonlea, wśród kochających mnie ludzi.

          Chciałabym Cię prosić kochany Święty Mikołaju także o to, by Diana Barry została na zawsze moją przyjaciółką od serca. Nigdy nie miałam serdecznej przyjaciółki. Wyobrażałam ją sobie tylko w odbiciu szyby. Miała na imię Kordelia. Była ona naprawdę zajmującą istotą, ale to nie to samo co prawdziwa przyjaciółka. Moja opiekunka uważa, że to jest niemądre. Tak więc to jest jedno z moich życzeń.

          Inną prośbą jest to, abyś sprawił, szanowny Święty Mikołaju, by w przyszłości moje włosy przybrały kasztanowy kolor.  Nie wiem, czy potrafisz sobie wyobrazić, jak przerażające są teraz! Ognisto-rude! Bardzo ich nie lubię i byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby stały się kiedyś ciemniejsze. Pewnego nieszczęsnego dnia Gilbert Blythe przezwał mnie w szkole marchewką. Ten incydent wpłynął na moje zdanie o włosach. Teraz uważam, że są jeszcze bardziej czerwone, niż kiedykolwiek. Gilberta naturalnie znienawidziłam! Od razu rozbiłam na jego głowie tabliczkę. Wiem, że zasługuję przez to raczej na rózgę, jednak wierzę, Mikołaju,  w Twoją wyrozumiałość. Od czasu, gdy pani Linde opowiedziała mi historę o dziewczynce, którą znała, żyję nadzieją na zmianę koloru włosów. Było to także rudowłose stworzenie, któremu włosy ściemniały z biegiem lat. Chciałabym, żeby było tak i w moim wypadku. Codziennie modlę się o to, ale uważam, że Ciebie też o to mogę poprosić. Tak na wszelki wypadek, gdyby moja modlitwa nie poskutkowała. Maryla mówi, że moje życzenie jest bardzo próżne, ale ja uważam, że w cale tak nie jest.

          Mam jeszcze jedno życzenie. Chciałabym, żeby wszyscy moi znajomi z przytułku odnaleźli nowy dom. Równie wspaniały jak ja znalazłam u Mateusza i Maryli! Szczególnie chciałabym, żeby dom znalazł Bertie Szekspir Macbrell. Jest to sześcioletni chłopczyk. Ma blond włosy   i  jest bardzo niski. Jednakże  jest dzieckiem  bardzo sympatycznym  i miłym. Niestety, moi opiekunowie nie mogą go przyjąć do siebie, bo ze mną i tak mają zbyt dużo kłopotów. Bertie zawsze jak zobaczy jakiegoś człowieka, przytula się do niego. Ma nadzieje, że znajdzie się ktoś o dobrym sercu, ktoś, kto przygarnie go do siebie. Jednak ludzie ciągle go odtrącają... Bardzo mi żal tego malca. Błagam Cię najgoręcej jak tylko potrafię, kochany Mikołaju, spraw, żeby chłopczyk trafił do jakiejś dobrej rodziny. Proszę tylko, nie pomyl się i nie wyślij go do pani Bleewet. Ona tylko krzyczy, jest oschła i wykorzystuje dzieci do pracy.

          Wiem, jak to jest być sierotą. Bardzo miło jest spędzać czas  razem z rówieśnikami i  nieco młodszymi znajomymi, ale to nie to samo, co dom rodzinny. Tylko w rodzinie można znaleźć miłość. W sierocińcu nikt naprawdę dziecka nie kocha... A poza tym dają  tam za ciasne ubrania...

          Mam nadzieję, że nie wypisałam za dużo życzeń. Maryla mówi, że miewam bardzo oryginalne pomysły. Powiada też, że dzieci w moim wieku chcą mieć różnego rodzaju zabawki. Ja naprawdę napisałam Ci o moich największych pragnieniach. Za spełnienie ich będę Ci, drogi Święty Mikołaju, niewymownie wdzięczna.

           

          Pozostaję  z  szacunkiem,

          Ania Shirley

           

           

          Praca Kacpra Hołdy - III miejsce w konkursie literackim "Moja przygoda w świecie energii przyszłości"

          Wykład profesora Hołdy o tym, jak energia przyszłości

          stała się energią teraźniejszości

                  Witam wszystkich, tych ciekawych i tych, którzy tylko z grzeczności chcą posłuchać mojego wykładu. Nazywam się Kacper Hołda. Nieskromnie przyznam, że uważam się za jedynego w swoim rodzaju naukowca. Obecnie jestem szanowanym i zamożnym człowiekiem, mającym już prawie całe życie za sobą. Poświęciłem się w całości nauce, wynalazkom i eksperymentom. Zaczynałem w roku 2016, jako student na wydziale fizyki i matematyki. Już na III semestrze zacząłem studiować równolegle chemię i biologię. Oczywiście zostałem na uczelni i jako świeżo upieczony PAN MAGISTER INŻYNIER wspinałem się dalej po szczeblach kariery zawodowej, otrzymując kolejne stopnie naukowe. Jednocześnie pracowałem wraz z moimi kolegami i koleżankami nad różnymi wynalazkami, które były niedorzeczne i szalone jak na tamte czasy.

          Wynalazki te miały na celu wykorzystywanie różnego rodzaju zasobów naturalnych do ekologicznego bytowania człowieka na Ziemi przy zerowym zaśmiecaniu jej.

          Zaczęło się od przetwarzania odchodów zwierząt hodowlanych na biogaz, który nadawał się do zasilania silników spalinowych. Dzięki specjalnemu urządzeniu, które destyluje, czyści i segreguje, uzyskaliśmy biopaliwo lepsze od benzyny. Okazało się, że po spaleniu przez silnik nie wydziela ono żadnych trujących substancji. Jest w 100% ekologiczne! Aby udowodnić wszystkim, że da się jeździć pojazdem zasilanym tym paliwem wyruszyliśmy w podróż dookoła Polski. Wtedy właśnie naszym wynalazkiem zainteresowały się Służby Rządowe naszego kraju. Dostaliśmy propozycję nie do odrzucenia. Nasze marzenia się spełniły! Piękne laboratoria wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt oraz przede wszystkim pieniądze na nasze wynalazki – były w zasięgu naszych rąk (i umysłów!). Wreszcie mogliśmy się zająć czymś, o czym marzy każdy naukowiec - zagadką naturalnego źródła energii elektrycznej...

          Piorun to najpotężniejsze cudo świata posiadające nieograniczoną moc. Przystąpiliśmy do wybudowania olbrzymiego kondensatora, który poprzez piorunołapy miał przechwycić energię elektryczną z wyładowań atmosferycznych. Próby zaczęliśmy na Pomorzu, gdyż tutaj ostatnimi czasy występowały najpiękniejsze burze i pioruny. Pierwsze próby były nieudane, ponieważ za każdym razem, gdy piorun uderzał w piorunołapy, rozwalał je na drobne kawałeczki. W końcu wpadliśmy na genialny pomysł! Pod piorunołapy podparliśmy odgromniki, które miały ujarzmić energię i skierować jej całą moc do kondensatora kumulującego.  Pierwsza próba i ... wielki sukces! Hurrra! Piorun złapany i ujarzmiony!

          Nieco później wybudowaliśmy ogromne urządzenie magnetyczne, które miało na celu uporządkować przepływ prądu złapanego z wyładowania atmosferycznego. Znowu nam się udało! Napięcie rzędu dwóch milionów volt trafiło do transformatorów, które zamieniały olbrzymi potencjał w łagodny prąd dający światło w naszych domach.

          Od tamtej pory na całym świecie używa się prądu wyrwanego naturze do zasilania ogromnych, nawet milionowych miast i fabryk, a nawet do samochodów i samolotów, które wypchnęły pojazdy zasilane silnikami spalinowymi i odrzutowymi.

          Ujarzmiłem moc drzemiącą w wyładowaniu atmosferycznym. Dzięki mnie pozamykano wszystkie zakłady i szyby naftowe, które przyczyniają się do zatruwania naszej Ziemi. Spełniło się moje marzenie - żyć w zgodzie z naturą, od której my - ludzie jesteśmy tak bardzo uzależnieni, a o czym tak często zapominamy. Energia przyszłości stała się energią teraźniejszości.


          Wiersze wysłane na Regionalny Konkurs Poetycki "Wiosenny pejzaż"

           

          Wiosna

          W górach jest pewna dolina,

          W której jabłonka, niczym dziewczyna,

          W tafli wody się przegląda

          I swe śnieżnobiałe kwiaty ogląda.

          Niedaleko, na zielonej łące,

          Dziecko zbiera kwiaty pachnące –

          - kwiaty wiosenne: narcyzy, żonkile,

          A razem z nimi kolorowe motyle.

          Gdy wybierzecie się na spacer wiosenny,

          Możecie skowronka usłyszeć śpiew piękny.

          To naprawdę najpiękniejsza muzyka,

          Dla tego, kto przed nowoczesnością umyka

          Już szaliki na dno szafy wkładamy,

          Za nimi czapki i płaszcze wrzucamy,

          Bo wiosna nadeszła radosna,

          Moc kwiatów, ptaków i ... uśmiechu przyniosła.

          /Paulina Mołas kl. 5, wyróżnienie/


          Wiosna

          Ptak wysoko tak lata,

          Wszędzie unosi się kurz,

          Ludzie już o tym wiedzą,

          Że wiosna jest tuż tuż!

          Pierwiosnek spogląda ciekawie,

          Radośnie zerka gdzieś w dal,

          Urokiem swym otula,

          Zielone listki traw

          Słowik wesoło śpiewa,

          Donośny słychać tryl.

          Dumnie kroczy wiosna,

          Rozsiewa złoty pył.

          Czerwony dziób bociana,

          Na nieba błękitnym tle,

          Jak cudnie słyszeć z dala,

          Radosne „kle, kle, kle”...

          /Anna Łakus kl. 6, wyróżnienie/


          Budzi się wiosna

          Kiedy wiosną słonko świeci,

          rano się zrywają dzieci

          i z uśmiechem tak, jak ja,

          mówią, że już wiosna trwa.

          Wiosna jest radosna,

          wiosna fajna jest,

          wiosną rosną trawy,

          wiosną kwitnie bez.

          Warto czekać długi czas,

          by ten ciepły słońca blask,

          ujrzeć, poczuć i w promieniach,

          zapomnieć o złych wspomnieniach.

          Gdzieś na drzewie śpiewa ptak,

          piska, ćwierka i świergoce,

          lekki wietrzyk buja nas,

          w ten wspaniały rześki czas.

          A my dobrze się bawimy,

          na wycieczki się spieszymy,

          aby przetrzeć nowy szlak...

          /Paulina Kozieł kl. 5/


          ***

          Wiosna jest tuż tuż

          I ptaki z ciepłych krajów przylatują już

          O! Minęła wiosenna burza

          Słońce zza ciemnych chmur się wynurza

          Na drzewach kwiaty z pąków się wyrywają

          A po soczystej trawie ludzie z zadumą stąpają...

          /Igor Łysagóra kl. 6/


          Anegdotki o mamie wysłane na V Wojewódzki Konkurs
          pod hasłem "Zawsze kocham Cię, Mamo"

           
              Trudno to sobie wyobrazić, ale moja mama też kiedyś była mała. Lubiła robić psikusy  i  przysparzała swoim rodzicom wcale niemało zmartwień. Na szczęście zdarzały się też sytuacje, które wywoływały uśmiech na ich twarzach.

                  Kiedyś moja „mała” mama pojechała nad morze na wczasy ze swoimi rodzicami. Podczas pobytu na plaży ze wszystkim rozmawiała. Pewne małżeństwo spytało Grażynki, co robi jej tata, a ona niewiele myśląc odpowiedziała, że statki. Ludzie ci postanowili bliżej poznać się z moimi dziadkami. W końcu inżynier, zapewne wysoko postawiony, w tamtych czasach był dobrym kandydatem na przyjaciela.

                  Z owego „zaprzyjaźniania” zrodziła się pewnego dnia impreza, podczas której poznane małżeństwo zapytało, w jakiej stoczni tata mojej mamy robi te statki. Dziadka nieco zamurowało, ale w końcu ze zdziwieniem powiedział, że nie robi statków, tylko ... szczotki.

                      Oczywiście wszyscy śmiali się z pomyłki Gagulinki (tak mama mówiła sama o sobie), a małżeństwo poznane na plaży już do końca urlopu spotykało się z nią i jej rodzicami. Państwo ci na pewno jeszcze długi czas wspominali małą dziewczynkę, która przekręciła słowa...

          /Krzysztof Kozak kl. 4; I miejsce w kategorii szkół podstawowych/


           

              Mój tata ma na imię Robert, ale mama bardzo rzadko zwraca się do niego po imieniu. Najczęściej mówi do niego po prostu „tatuś”. Pewnego dnia, kiedy zadzwonił telefon, odebrała właśnie mama: Dzień dobry, czy mogę prosić Roberta? – usłyszała w słuchawce, po czym odwróciła się w stronę taty i spytała:Mężu, czy ty znasz jakiegoś Roberta?

          /Eryk Mól kl. 4/

           

          Wiersze wysłane na IV edycję Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "Jutro ... w świat"
           

           

          Jakże chcę być poetką

           

          Utwory różne wyjmować ze swej duszy

           

          Trzymać w ręce paletę i pędzel

           

          Również pragnę

           

          Od ludzi nie stronić, nie kryć się

           
           

          W wielki wyruszyć świat

           
           

          Świat zbadać – świat zobaczyć

           

          We włosach mieć szczęścia kwiat

           

          I życiu główną rolę grać

           

          Aktorką jutra zostać

           

          Tylko kim w końcu być?

          /Paulina Mołas kl. 5/

          Jestem jeszcze bardzo młoda

          U podnóża stoję góry

          Tęsknie patrzę wciąż przed siebie

          Ruszyć w świat chcę, lecieć w chmury!

          Obaw moc w mej głowie siedzi

          Wiem, że życie figle płata

          Świat w mych myślach jest zbyt duży

          Więc poczekam, miną lata

          I gdy będę już gotowa

          A Bóg nie poskąpi zdrowia

          To wyruszę poznać kraje, myśli ludzi, dróg rozstaje...

          /Paulina Kozieł kl. 5/


          Jutro pójdę w świat

          odwiedzę kilka krajów

          które mają słońce

          wiatr

          i wody

          Będę nurkował w oceanach

          Przywitam się z delfinem

          Pozbieram złoty piasek

          Odwiedzę Grenlandię

          i zapoznam się z Eskimosem

          który buduje dom z lodu

          a w nocy

          czyta bajki do poduszki

          /Tomasz Kurzawa kl. 5/

           

           

          Modlitwa

          Boże tak wiele mogący!

          Zabierz mnie w kraj w szczęściu tonący!

          Zabierz mnie w świat,

          gdzie nie ma żadnych wad!

          Znajdź miejsce,

          gdzie przyjaźń otuli me serce.

          Spraw, bym poszła właściwą drogą,

          bym nie uległa fałszywym namowom.

          Daj mi

          wiarę

          moc

          i siłę.

          Chcę czuć, że żyję!

          Możesz krzyczeć: „Zwolnij!”

          Odpowiem: „Nie. To mój sen.

          O Kalifornii.”

          /Anna Łakus kl. 6/


          Jutro pójdę w świat,

          zwiedzić książek kraj.

          Chociaż wiele lat

          poznawać będę je,

          wiele dowiem się.

          Aby mądrą być,

          podróżować będę długo...

          Jak to się dzieje, że ja

          cały czas przed książką?

          /Natalia Czekaj kl. 4/