Wywiad z Panią Anną Pawlik - nauczycielką przyrody i bibliotekarką
- Wiemy, że kocha pani zwierzęta. Czy ta miłość trwa od dzieciństwa?
- Tak. Od najmłodszych lat znosiłam do domu różne zwierzaki. Znajdywałam koty, przyprowadzałam do domu psy, z czego oczywiście rodzice nie byli zadowoleni. Przynosiłam też chomiki, które kupowałam sobie, oczywiście też bez pozwolenia, za pieniądze, które uzyskałam ze zbierania i sprzedaży butelek. Potem odbywałam wyprawę na Kazimierz, na przykład rowerem, do sklepu zoologicznego, w którym nabywałam wszystkie moje chomiki. Tak więc – znoszenie zwierząt zaczęłam od lat dziecinnych, a trwa to do chwili obecnej. Niestety moi współdomownicy niekoniecznie się na to zgadzają.
- Może opowie nam Pani o swoim obecnym domowym zwierzyńcu?
- Aktualnie mam dwa koty, jednego psa i rybki.
- Przejdźmy teraz do tematów związanych ze szkołą. Dlaczego wybrała Pani ten zawód?
- To jedno z tych trudnych pytań. Tak się akurat potoczyły moje losy. Zawsze interesowałam się biologią, w szkole byłam najlepsza właśnie z tego przedmiotu. Później naturalną koleją rzeczy wybrałam sobie takie studia – chociaż, w związku z tym, że kocham zwierzęta, myślałam też o weterynarii. Niestety kierunek ten związany był z wyjazdem do innego miasta, a to wymagało konsultacji z rodzicami. No i stanęło na tym, że skończyłam biologię w Katowicach, na Uniwersytecie Śląskim.
- Jakie są wady, a jakie zalety pracy nauczyciela?
- Hmmm.... Tak zupełnie szczerze, jeżeli chodzi o zalety, to takie, jak i sami odczuwacie, czyli sporo wolnego. W innych zawodach nie ma wakacji, nie ma ferii, a jedynie dwa tygodnie urlopu przysługują pracownikom. Jeśli chodzi o wady, to zaliczyłabym do nich problemy wychowawcze, które gdzieś tam w skrytości serca bardzo przeżywam. Szczególnie wtedy, gdy są to takie kłopoty klasowe, których nie potrafię rozwiązać. Jest to wtedy dla mnie taka osobista porażka.
- Pracowała Pani gdzieś oprócz naszej szkoły?
- Tak, moja kariera zawodowa była dość burzliwa. Jeszcze będąc na studiach pracowałam w sklepie zoologicznym. Później pracowałam jako prezenterka w salonie samochodowym. Moje zadanie polegało na reklamowaniu aut podczas ekspozycji w marketach. Potem odbyłam jeszcze staż w Urzędzie Miejskim w Dąbrowie Górniczej, a na koniec trafiłam tutaj – do Szkoły Podstawowej nr 2, w której wcześniej się uczyłam. Nie było mi to więc miejsce obce, a wręcz darzone wielkim sentymentem. Nie ukrywam, że podchodzę do tej szkoły z dużą sympatią i mam nadzieję, że zostanę tu do końca.
- W tym roku szkolnym zadebiutowała Pani w roli bibliotekarki. Jakie są Pani wrażenia po tych kilku miesiącach pracy?
- Myślę, że praca bibliotekarza to przyjemna i spokojna praca. Mam nadzieję, że sprostam Waszym oczekiwaniom w tej dziedzinie i uda mi się powiększyć księgozbiór o nowe pozycje, co na pewno by się przydało. Jeśli się uda, to chciałabym też w niedalekiej przyszłości rozbudować stanowiska komputerowe, żeby można było łatwo i bezpiecznie korzystać z Internetu.
- A jak godzi Pani pracę z obowiązkami świeżo upieczonej mamy?
- Szczerze powiem, że nie jest to łatwe zadanie. Macierzyństwo jednak mobilizuje do działania. Staram się maksymalnie wykorzystać czas spędzony w szkole po to, żeby szybko wracać do domu, w którym czeka na mnie maleństwo.
- Dzieci bywają problematyczne. Czy zna Pani odpowiedzi na wszystkie pytania, które zadają ciekawscy uczniowie?
- Nie znam! Zawsze jestem szczera i jeśli nie znam odpowiedzi na jakieś pytanie, to obiecuję, że sprawdzę. Często jednak te problematyczne pytania to rzeczy, o których nie uczy się w szkole czy na studiach. Z reguły mają one jednak na celu przedłużenie toku lekcji, jak sami zresztą wiecie. Wiążą się nierzadko z określeniem prędkości, np. jak szybko fruwa mucha. Dostępne mi źródła raczej nie zajmują się takimi rzeczami, więc czasem muszę po prostu poszperać.
- Zdradzi nam Pani, z którą klasą pracuje się Pani najlepiej?
- (śmiech) Jak najbardziej szczerze powiem, że najlepiej pracuje mi się z klasą czwartą. Pewnie dlatego, że to taka mało liczna klasa, sumienna i obowiązkowa. Z nimi pracuje mi się bezproblemowo. Jednak każda z klas ma w sobie coś fajnego i na pewno każdą z obecnych klas będę wspominać z sentymentem.
- Wiemy, że jako dziecko uczęszczała Pani do naszej szkoły. Co zmieniło się od tamtego czasu?
- Od tamtego czasu zmienił się wystrój szkoły i to chyba najbardziej rzuca się w oczy – zresztą sami widzicie, że mamy takie przyjemne, kolorowe ściany. Kiedyś było tutaj bardziej szaro. Oczywiście zmienili się też nauczyciele. Poza tym – dawniej szkoła podstawowa była ośmioklasowa, teraz jest sześcioklasowa. Rzutowało to w jakiś sposób na klimat szkoły. Panowały jednak bardziej surowe zasady, wszyscy byli bardziej zdyscyplinowani, nie biegali, tak jak w tej chwili.
- A nasz Pan dyrektor? Był mniej, a może bardziej surowy?
- Jeśli chodzi o pana dyrektora, to wcale nie mam takiego odczucia, żeby był jakoś szczególnie surowy. Kiedy ja chodziłam tutaj do szkoły, uczył mnie fizyki i WF-u. Z tamtego czasu mam bardzo dobre wspomnienia o osobie pana dyrektora. Lekcje z nim były sympatyczne i wesołe. Myślę, że dzięki niemu właśnie świetnie poznałam podstawy fizyki i nie miałam potem żadnych problemów z tym przedmiotem.
- Czy któryś z nauczycieli zapadł Pani szczególnie w pamięć?
- Zazwyczaj jest tak, że zapada nam w pamięć właśnie ta osoba surowa i z nią mamy najsilniejsze wspomnienia. My mieliśmy właśnie taką panią, która mocno trzymała dyscyplinę. Była to pani Staroń. Ona wiodła prym w surowości i wprowadzała porządek.
- Pamięta Pani jakieś ciekawą anegdotkę związaną z latami szkolnymi?
- Było wiele ciekawych zdarzeń, jednak żadna konkretna nie przychodzi mi teraz do głowy.
- A była pani może harcerzem?
- Tak byłam, ale takim dość nędznym. Jak pojechałam na swój pierwszy obóz harcerski, to z niego uciekłam (śmiech). Już po tygodniu obozu napisałam telegram do rodziców, którzy o dziwo po mnie przyjechali. Muszę jednak powiedzieć, że harcerstwo wniosło w moje życie dużo pozytywnych rzeczy – m.in. zakrzewiło we mnie miłość do gór i w ogóle do przyrody.
- Teraz seria krótkich pytań związanych z Pani życiem prywatnym. Czy nauczyciel przyrody prowadzi zdrowy tryb życia?
- No, przynajmniej się bardzo stara. Bardzo lubię sport i jeśli tylko mam okazję, ćwiczę sama w domu. Ale tak jak mówię – staram się – nie zawsze to wychodzi, bo nie zawsze pozwala na to czas.
- Najważniejsza wartość w życiu?
- Najwyższą wartością w moim życiu jest miłość. To jest taki motor do działania.
- Najlepszy sposób na relaks?
- Uwielbiam relaks czynny – chodzenie po górach, jeżdżenie na rowerze.
- A jakie szczyty gór pani zdobyła?
- Na ośmiotysięczniki nigdy się nie porywałam. Zawsze chodziłam po górach polskich. W Sudetach zdobyłam Śnieżkę; w Beskidzie – Babią Górę, Baranią Górę, Stożek, Równicę; w Bieszczadach – w zasadzie wszystkie szczyty w – Tarnicę, Połoniny, Smerek. Przede mną jeszcze Tatry!
- Największe marzenie?
- Marzeń mam wiele, ale są one dość przyziemne. Od dzieciństwa chciałam mieć dwie rzeczy. Do tej pory to takie niespełnione marzenia. Zawsze chciałam mieć kona, a trochę później Harleya Davidsona.
- Do jakiego kraju chciałaby pani pojechać?
- Najchętniej pojechałabym w podróż dookoła świata. Wtedy poznałabym wszystkie kraje i dopiero wtedy mogłabym stwierdzić, który mi się najbardziej podoba. Podobają mi się wyprawy do Afryki na safari. Ciekawa jest Ameryka Południowa i jej dżungla amazońska, chociaż obawiam się, że zginęłabym tam na pierwszym zakręcie. To zupełnie inny klimat, inna wilgotność, kultura. W każdym kraju jest coś ciekawego
- Ulubiony kolor?
- Niebieski.
- Ulubiona potrawa?
- Hmmm... Chyba nie mam ulubionych potraw! Ale jeśli miałabym się zdecydować, to przyjmijmy, że pierogi z mięsem.
- Ulubiona pora roku?
- Lato.
- Znak zodiaku?
- Lew.
- A wierzy Pani w horoskopy?
- W tej chwili traktuję je z przymrużeniem oka, ale kiedyś bardzo poważnie rozczytywałam się w horoskopach.
- To wszystkie nasze pytania. Dziękujemy za udzielenie wywiadu.
- Ja również dziękuję.